Kocia rodzina powiększa się (ciąg dalszy historii Maszki spod maski)

Decydująca miała być pierwsza noc. I ta upłynęła spokojnie. Nie mogliśmy się nacieszyć. Maszka, choć pomiędzy resztą dobrze odżywionego przychówku, wyglądał mizernie, żył. Skoro do tej pory nic złego się nie stało, można było założyć, że sytuacja opanowana.

Kilka godzin później okazało się, że jedynie częściowo. Pysia wprawdzie nie miała nic przeciwko zaadoptowaniu Maszki, nie robiła mu krzywdy, karmiła, pozwalała spać razem z pozostałymi kotkami, ale niestety go nie myła. A w przypadku maleńkich kotków kwestia mycia to bardzo poważna sprawa. Dopóki kocięta same nie nauczą się załatwiać potrzeb do kuwety, kocia mama po karmieniu masuje językiem ich brzuszki, co pobudza jelita do pracy. Pysia myła wszystkie swoje kotki, a Maszkę za każdym razem pomijała. A to oznaczało dla nas nic innego, jak podjęcie się regularnego masowania jego brzuszka.

Pysia strzegąca swoich maluchów

Był jeszcze jeden problem, który spędzał nam sen z powiek. Chudziutka Pysia ledwo dawała radę wykarmić swój liczny przychówek. Maszka był dla niej dodatkowym obciążeniem. Poważnie zaczęliśmy martwić się o całą szóstkę.

I wtedy zdarzyła się rzecz niesłychana.

W sobotę o poranku odbieram telefon:

–  Dzień dobry, czy ogłoszenie dotyczące kotków aktualne? – słyszę w komórce kobiecy głos.

–  Tak, aktualne, jednak kotki są jeszcze maleńkie. Do nowych domów będą mogły pójść, gdy ukończą minimum 6 tygodni – informuję czym prędzej.

– Tak, tak, rozumiem, czytałam ogłoszenie. Ale nasza sprawa jest nietypowa. Kilka dni temu nasza kotka się okociła. Jednak poród był bardzo trudny (pomimo tego, że pod kontrolą weterynarza).
 
Część kociaków urodziła się martwa, dwa pozostałe odeszły po kilku dniach. W domu wszyscy rozpaczają. Kocia mama chodzi, szuka,  przez cały czas żałośnie miauczy. Dzieciaki płaczą. Boimy się bardzo, żeby kicia nie wpadła w jakąś depresję.  Dlatego pozwoliłam sobie zadzwonić do Pani – czy rozważyłaby Pani możliwość przekazania dwóch maluchów pod opiekę naszej Suzi?

Na chwilę zaniemówiłam. Targana sprzecznymi uczuciami, których dwa skrajne bieguny można mniej więcej określić tak: błogosławieństwo – przekleństwo, odpowiedziałam, że potrzebuję dłuższej chwili, by się zastanowić i skonsultować w tej sprawie.


Pysine dzieci. Maszka poza kadrem


Większa część przedpołudnia upłynęła na dzwonieniu i zasięganiu opinii. Przegadałam sprawę ze wszystkimi zaprzyjaźnionymi lekarzami weterynarii, osobami prowadzącymi fundacje, kociarzami. Decyzja była jednomyślna – trzeba zaryzykować i oddać dwa kotki na wychowanie innej mamie.

Zgodnie z zaleceniami wybrałam dwa najmniejsze kocięta. Padło zatem na Filipka, no i Maszkę. U nas zatem miał pozostać „babiniec”. Same kotki.

Wszyscy byliśmy całą akcją przerażeni. Bali się także właściciele Suzi. Co jeśli kotka zrobi krzywdę maluchom? Wspierali nas jednak weterynarze i głęboka wiara w to, że musi się udać!

I …tak się stało! Instynkt macierzyński zwyciężył! Suzi wraz z pojawieniem się puchatych brzdąców odzyskała chęć życia i z ogromną radością się nimi zaopiekowała. Miała bardzo dużo pokarmu, maluchy mogły jeść do woli, co było szczególnie ważne w przypadku zabiedzonego Maszki. Rozwiązał się też problem z masowaniem brzuszka – Suzi od razu się tego podjęła. Cała „patchworkowa” rodzina była szczęśliwa!

A nasza Pysia – nawet jeśli zauważyła różnicę w ilości pociech, nie rozpaczała. Pozostały jej przecież do wychowania trzy śliczniutkie kiciunie. No i co najważniejsze – liczba głodnych pyszczków się zmniejszyła, co dla stanu zdrowia Pysi miało ogromne znaczenie. To był dobry los na loterii dla wszystkich!!

Komentarze