Kocie call center działa w dzień i w nocy…

To, że zaraz po ukazaniu się ogłoszeń telefony rozdzwoniły się na dobre, w ogóle mnie nie zdziwiło – kociaki były naprawdę urocze, toteż potencjalnych właścicieli nie brakowało (należało wybrać tych właściwych). Jednak w pewne nazwijmy to „zbiegi okoliczności” albo jak kto woli „kocią opatrzność” po prostu nie mogłam uwierzyć! Ale po kolei…

Był już późny wieczór, dobrze po 21.00, kiedy zadzwoniła Pani Justyna (koleżanka Pani Sabiny). Dzwoni zawsze w kocich sprawach, więc zaniepokoiłam się od razu, zanim odebrałam połączenie.

Obawy się potwierdziły.

–  Pani Kasiu – w głosie Pani Justyny dało się wyczuć przejęcie – sąsiad znalazł pod maską samochodu maleńkiego, kilkudniowego koteczka. Jeszcze nie potrafi sam jeść. Miauczał tam od dwóch dni, nim go znalazł. Do rana nie przeżyje. Co mam robić?

Już chciałam odpowiedzieć: jadę do Pani, ale w tej samej chwili uzmysłowiłam sobie – nie mam przecież samochodu! Co za pech, że akurat dziś! Ale zaraz zaraz – przez głowę przebiegał mi potok myśli – przecież Mariusz pojechał lawetą po samochód do Gliwic. Gliwice są niedaleko Świętochłowic.Może jeszcze nie wraca i uda mi się  go złapać w odpowiednim momencie… Po kilku minutach sprawa była załatwiona – pozytywnie! Mariusz, bez problemu zgodził się zboczyć nieco z trasy i zajechać na dobrze już znaną nam i obfitującą w koty dzielnicę Świętochłowic.
 
Ja zaś miałam mniej więcej godzinę na to, by wymyśleć, co dalej z taką maleńką sierotą począć.


Szansa była tylko jedna – spróbować dołączyć malucha do rodziny Pysi. Ale czy kotka zaakceptuje nie swoje kociątko? Ze słyszenia wiedziałam, że kocice mające swoje młode, mogą nawet zrobić krzywdę innym kociakom. Nie mieliśmy jednak wyjścia. Musieliśmy zaryzykować. Skoro maluch od dwóch dni miauczał wciśnięty gdzieś pod maskę, trzeciej doby bez jedzenia i właściwej, a zatem kociej opieki, by nie przeżył.  Było za późno, by szukać gdzieś pomocy, kombinować.


Pysia strzegąca swoich dzieci

Było dobrze po 22.00, gdy Mariusz wraz z Maszką spod maski, dotarli do domu. Mały był w opłakanym stanie. Wycieńczony, brudny z posklejaną sierścią. Ostatkiem sił cichutko, piskliwie pomiaukiwał. Widok straszny, aż żal ściskał za serce.

– Spróbuj go szybko położyć między pozostałe kociaki. Jak nie zje, chyba długo nie pociągnie – powiedział Mariusz. Nie czekając ani chwili, pokazaliśmy kociątko Pysi. Ta może nie była bardzo zainteresowana, ale co nas ogromnie ucieszyło, nie przejawiała żadnej agresji. Na początku Maszkę porządnie obwąchała, a później jakby nigdy nic, wyciągnęła się wygodnie, wystawiając brzuszek tak, by jej pociechy spokojne mogły jeść. Delikatnie włożyłam nowego przybysza pomiędzy pozostałe kocięta. Był taki słabiutki, że nie mógł w ogóle zaskoczyć, o co chodzi. Dopiero po chwili, po prostu przyssał się do Pysi i zaczął łapczywie pić. Uff, kamień z serca. Tylko czy dalej też będzie dobrze?

Powiększona rodzina Pysi. Maleńki Maszka - biały na samym dole






Komentarze