Szczęście się od nas odwraca (z sierpnia 2016 r.)

Spośród całej kociej gromady szanse adopcyjne miały jeszcze maluchy od Łatki (6 kociąt) oraz 5-miesięczne rodzeństwo – Lukrecja i Węgielek.

Lukrecja i Węgielek

Łatkę razem z jej licznym przychówkiem zabrała do swojego domu tymczasowego pani Ewa. Kocica, całkiem dzika, po odchowaniu małych miała zostać wysterylizowana i ponownie wypuszczona. Kotki, po usamodzielnieniu się, mogły spokojnie iść do stałych domów. 

Ja z kolei postanowiłam przygarnąć pod swój dach podrostki. O ile Lukrecja, choć dość płochliwa, dała się bez większych problemów zamknąć w transporterku, o tyle ze złapaniem Węgielka trzeba się było nieźle nagimnastykować. Wyłapanie jednego konkretnego kota w tak dużym stadzie na klatkę-łapkę graniczy z cudem. Ten sposób był z góry skazany na niepowodzenie. Pozostały zatem wszystkie inne: wabienie na jedzenie, kuszenie na zabawkę, bieganie za kotem i rzucanie się na chybił trafił, zachodzenie kota znienacka. Kreatywność i spryt mile widziane. Tym bardziej, że trzeba się było spieszyć – już na oko można było rozpoznać, że kociaki zaraziły  się kocim katarem, a ten w porę nieleczony, może mieć bardzo poważne skutki. 

Strzałem w dziesiątkę okazała się ostatnia z wymienionych metod. Sama nie wiem, w jaki sposób niezwykle czujny Węgielek dał się zajść od tyłu przy misce z jedzeniem. Pewnie głód zwyciężył nad ostrożnością. Bez szarpaniny i rozlewu krwi (pomimo rękawic) niestety się nie obeszło, ale akcja zakończyła się sukcesem.

Z pola bitwy pojechałam bezpośrednio do przychodni weterynaryjnej. Koci katar to potoczne określenie zapalenia dróg oddechowych wywoływanego przez calciwirus lub herpeswirus. Choroba jest powszechna wśród kotów i zakaźna. Przebiega różnie i zależy od wieku, kondycji i odporności zwierzaka, a także szybkości podjęcia leczenia. Pierwszymi objawami zakażenia są: kichanie, wyciek z nosa, „zapłakane” i zaczerwienione oczy, brak apetytu, apatia oraz gorączka. Choć w zasadzie nie jest to choroba bardzo groźna (i absolutnie nie przenosi się na ludzi), jednak osłabia organizm kota i nieleczona może prowadzić do poważnych zmian, a w przypadku takich powikłań jak zapalenie płuc, nawet do śmierci. Dobra diagnostyka i właściwe leczenie są, jak w wielu wypadkach, kluczowe. No i oczywiście – warto a nawet należy profilaktycznie szczepić swoich pupili. Oczywiście nie w trakcie leczenia, ale zgodnie z harmonogramem uzgodnionym przez lekarza weterynarii. To z pewnością ograniczy ryzyko zachorowania, a w przypadku zarażenia zdecydowanie złagodzi przebieg.

W gabinecie stoczyliśmy kolejną bitwę. Przerażony Węgielek nie pozwalał się zbadać. Gryzł, drapał, syczał i warczał. W końcu sprytnie wymknął się z rąk pani weterynarz i czmychnął pod biurko. Już wtedy czułam, że w domu nie będzie łatwo. Martwiło mnie też, że stres może wywołać dodatkowe komplikacje – nawet zupełnie zdrowy kot pod wpływem dużego stresu jest w stanie rozchorować się w mgnieniu oka. Tak było chociażby z naszym Kacprem, który przerażony zbyt dużą ilością gości, dostał wysokiej gorączki.

Od samego początku zatem sprawa szła, jak po grudzie… Kolejne wyzwanie, któremu trzeba było sprostać.

Intuicja nie zawiodła mnie i tym razem (chciało by się dodać – niestety). Wypuszczony z transporterka Węgielek od razu co sił popędził do kociego domku i jednym susem usadowił się skulony w samy rogu. Znacznie lepiej było na szczęście z Lukrecją. Choć i jej, pod wpływem zachowania brata, udzielała się panika, była zdecydowanie spokojniejsza. Najpierw, zwyczajem kota, dokładnie zbadała i obwąchała nowe miejsce, po czym idąc w ślady Węgielka, wskoczyła do budki.

Ukryty Węgielek (oczko zapłakane - pierwsze objawy kociego kataru)

Nie zdążyłam Wam jeszcze powiedzieć, że Lukrecja i Węgielek byli dość wyjątkowym rodzeństwem. Po pierwsze niezwykle mocno ze sobą związanym (dodam tylko, że takie przyjaźnie zdarzają się wśród kotów dość często, ale napiszę o tym dokładniej nieco później). W tym przypadku jednak owa wyjątkowość wypływała z czego innego – mianowicie z bardzo dużej, zauważalnej już na pierwszy rzut oka, dysproporcji pomiędzy kociakami. Lukrecja, choć jako kotka teoretycznie powinna być nieco mniejsza od swojego brata, zdecydowanie górowała. Była znacznie większa, lepiej zbudowana, dobrze odżywiona. Węgielek wypadał przy niej niezwykle mizernie. Jak na swój wiek był wręcz filigranowy. Ten drobniutki kociak, z cieniutkimi jak ołówki łapkami i jeszcze cieńszym ogonkiem, okrągłymi ze strachu oczkami wzbudzał uczucie żalu i współczucia.

Węgielek przyczajony za pralką

Przypatrując się ukrytym w kocim domku nowym podopiecznym, westchnęłam pełna obaw:

– Co będzie dalej?...
Lukrecja "rozgoszczona" w domku

Lukrecja "rozpracowuje" zabawkę



Komentarze