10 kotów, pies i ptak (z sierpnia 2017 r.)

Ten koci sezon był wyjątkowo intensywny. Myślę, że potwierdzą to pracownicy schronisk, wolontariusze fundacji, wszyscy „pomagacze” i karmiciele. Zakociło się potwornie.  Z postów cyklu „z ostatniej chwili” wiecie doskonale, że i w Gościńcu mieliśmy ręce pełne roboty. Momentami było bardzo trudno, ale dzięki samozaparciu i pomocy Przyjaciół podołaliśmy wszystkim problemom.

Jeden obrazek jest jednak szczególnie wart uwiecznienia i nim się z Wami chętnie podzielę.

Wracam z pracy. Pędzę samochodem i myślę, co mnie czeka po powrocie.

W domu – 9 kociaków podzielonych na dwie ekipy – kwarantanna i po kwarantannie (odpowiednio w kociarni i gabinecie Mariusza…). Do 10 dobija nasz rezydent – Kacper.

Oprócz tego psiak, o taki:

Bajtelek

W sobotę, gdy na chwilę przysiedliśmy na tarasie, żeby po całym dniu pracy w ogrodzie wypić sobie herbatkę, ni stąd ni zowąd na podwórku pojawił się psiaczek.





Młodziutki, przesympatyczny, towarzyski. No to sobie posiedzieliśmy… w spokoju…  Szybkie dochodzenie unaoczniło, że to podrzutek. Pewnie ktoś w drodze na urlop pozbył się „zbędnego balastu”. Szkoda komentować.




No to jadę sobie samochodem i myślę, co z całym tym  przychówkiem począć. W co ręce włożyć i jak rozlokować członków tej ekipy w stałych, dobrych domach?
Już jestem na ostatnie prostej, 500 metrów i wjadę na podwórko. I nagle, wydawało mi się czy widziałam faktycznie?! Wsteczny. Nie, nie wydawało mi się – na drodze, prawie już upieczony sierpniowym słońcem i rozgrzanym asfaltem, z szeroko otwartym dziubkiem i rozłożonymi skrzydełkami, leży ptaszek wielkości wróbla.

Zaciągam ręczny, wysiadam, zgarniam biedaka z ulicy i w tym samym momencie czuję, jak ostry dziobek wbija mi się w opuszek palca. Ptaszysko, choć małe i obolałe, ma jeszcze dużo siły, a ja nie mam go do czego włożyć. No  ptaszyska jeszcze brakowało! Trzymam go podziobaną już kilkakroć ręką, drugą próbuję prowadzić samochód. To tylko 500 metrów do domu, czy aż!? Każde kolejne dziobnięcie skłania mnie ku drugiej odpowiedzi.

W końcu docieramy do domu. I co tu dalej? W pierwszej kolejności pozbyć się dziobaka z rąk. Wkładam ptaszysko do … transporterka na koty. No chyba Was to nie dziwi? Skąd mam na szybko wziąć klatkę? Grunt, że żyje i ma się całkiem dobrze, skoro kąsa bezlitośnie.


Ptaszysko w kocim transporterku

Przysiadam na moment. Od przybytku głowa mnie boli… Kreślę plan działania – nakarmić, posprzątać, wyprowadzić, podać leki, sprawdzić i odpowiedzieć na ogłoszenia, oddzwonić… Obowiązki się piętrzą, ale te ogarnę. W głowie ciągle siedzi myśl – co z ptaszyskiem?

Sprawdzam. Żyje. Ale skrzydło opuszczone. Złamane? Obolałe? Hm? Pewne jest jedno – nie poleci.
Przyglądamy się sobie nawzajem. Zadziorny dziobak nie wygląda na bardzo przerażonego, mierzy mnie wzrokiem. I ja mierzyć próbuję, ale nic z tego nie wychodzi, bo im dłużej patrzę, tym bardziej jestem przekonana, że nie mam bladego pojęcia, co to za ptak.

Ja, niedoszły ornitolog, miłośniczka przyrody, amatorka wędrówek przez pola i lasy – nie wiem.  No i co tu teraz takiej paszczy dać? Czym ugościć nim z głodu padnie?

Biegnę po niegazowaną mineralną. Woda to podstawa, przecież taki upał. Ubieram rękawice (o nie, drugi raz już taka głupia nie będę, podziobać się nie dam), łapię ptaszysko i kropelka po kropelce poję dziobaka. I na tym moja inwencja się kończy. A czas cenny płynie.

Do Leśnego Pogotowia przedwczoraj zawiozłam rannego w nóżkę bażanta. Próbuję skontaktować się z panem Jackiem. Niestety, bezskutecznie. I wnet przypominam sobie o Ośrodku Rehabilitacji Dzikich Ptaków w Chorzowie. Cykam dziobakowi fotkę i ślę. Po chwili oddzwania do mnie pan Eugeniusz:

- Dzień dobry, gdzie pani znalazła takiego pięknego gąsiorka? To rzadko spotykany gatunek.

Gąsiorek? To mi się z naczyniem tylko kojarzy…

- Hmm, na ulicy,  nieopodal domu. Wokół pola są. Gąsiorek, tak? A co to je?

- To drapieżnik, mięsa mielonego niech mu pani odrobinę da. Tylko proszę uważać, jak go pani będzie brała do ręki. Zadziorny jest. On nabija jaszczurki na kolce i robi sobie spiżarnię!

- Jaszczurki na kolce?! Aha, to wyjaśnia wszystko. Mięso pan powiada? A gotowane jajko może na początek być? Wegetarianką jestem.  Mielonego brak…

- Może być.

- A nie zechciałby go pan przygarnąć? Przywiozę.

- Oczywiście, zajmę się nim.

I takim oto sposobem gąsiorek znalazł właściwego opiekuna, a ja poznałam pana Eugeniusza, który bardzo wczesnym rankiem następnego dnia powitał mnie i dziobaka w swoim ośrodku.

Gąsiorek. Zwróćcie uwagę na haczykowaty dziób


Komentarze