Gościniec w żałobie


Zabrzańskie kociaki mieszkały sobie w domu tymczasowym – szczęśliwe, rozbrykane, najedzone.

Po kilkunastu dniach sytuacja nieco się skomplikowała i dwa maluchy (rudy już po tygodniu znalazł dom stały) musiały przyjechać do Gościńca. Mnie akurat udało się wydać do adopcji wszystkich ugoszczonych, więc problemu nie było. Nie podobało nam się tylko, że czarny Skrzacik od kilku dni miał biegunkę i pomimo podawanych leków, nie było poprawy. Profilaktycznie zrobiliśmy testy na panleukopenię. Strachu było całe mnóstwo, ale wyszły negatywnie. Odetchnęliśmy z ulgą.

Na dwa dni wszystko, jak ręką odjął, wróciło do normy. Ale później było już tylko gorzej. Skrzacik, pomimo leków, specjalnej karmy, wszelkich zabiegów i starań nadal miał problemy kuwetowe, nie chciał jeść i z dnia na dzień stawał coraz bardziej apatyczny. Doszło do tego, że u lekarza byliśmy codziennie. Na wzmocnienie Skrzacik dostawał witaminy, prebiotyki, specjalne wysokoenergetyczne i łatwo przyswajalne suplementy „odpornościówki”, wreszcie kroplówki … bez poprawy.

Skrzacik

Przez cały czas opiekę nad chorym Skrzacikiem sprawowała jego siostra, Jagódka. Ona go przytulała, grzała, myła. W przeciwieństwie do kotka, kicia czuła się świetnie. Miała ogromny apetyt, szalała w kociarni z zabawkami.

Jagódka

Tylko biedny Skrzacik siedział przez cały czas skulony pod kocykiem. Serce się kroiło… a pomysły na leczenie kończyły.

Jagódka ogrzewa swojego chorego braciszka



W poniedziałek wieczorem czuł się naprawdę źle. Podałam nowe leki zalecane przez weterynarza, ale nie pomogły. Miałam nawet wrażenie, że z minuty na minutę jest coraz gorzej. Skrzacik leciał przez ręce, nie miał siły iść do kuwety. Byłam przerażona.

Najszybciej, jak to możliwe zabrałam go do gabinetu na „ostry dyżur”. Ogromnie dziękuję personelowi wyjątkowego gabinetu w Radzionkowie, profesjonalistom niezwykle oddanym zwierzakom za to, że dla nas otwarli lecznicę, pomimo licznych przeciwności losu, późnej pory, że byli z nami w tych strasznych chwilach.

Zrobiliśmy, co w ludzkiej mocy, by Skrzacika ratować.

Niestety, choroba była silniejsza i bardziej podstępna. Okazało się, że wyniki pierwszego testu były błędne. Objawy nie pozostawiały złudzeń. Mieliśmy do czynienia z panleukopenią… Nie pozostało nic, jak tylko skrócić kociakowi cierpienie.

Skrzacik odszedł za tęczowy most. Nikt nie mógł powstrzymać łez. Ja byłam porażona.

Walkę o życie Skrzacika przegraliśmy. A z chwilą właściwego zdiagnozowania choroby rozpoczęliśmy batalię o życie Jagódki…

(panleukopenia to bardzo zaraźliwa i niezwykle niebezpieczna choroba kotowatych; wśród kociąt do 4 miesiąca życia najczęściej zbiera 90% żniwo; fakt, że Jagódka, która ciągle przebywała ze Skrzacikiem, korzystała z tej samej kuwety i przez cały czas czuła się świetnie, a trwało to przeszło 2 tygodnie, również zmylił lekarzy w postawieniu właściwej diagnozy; dopiero ostatni, straszny etap rozwoju choroby, nie pozostawił wątpliwości, z jakim przeciwnikiem mieliśmy/mamy do czynienia).

Komentarze