Misie Pandy (z października 2017 r.)
Przeglądam sobie facebook’a i pierwszy post, który wpada mi w oko (jak zawsze mi, jakże mogłabym nie zauważyć?!…):
Kocia rodzina potrzebuje pomocy. Maluchy mieszkają pod krzakiem. Może ktoś przygarnie?
Post sprzed kilku dni. Czy aktualny? Znów biję się z myślami – ten sezon był bardzo intensywny. Czuję się zmęczona. No ale jak przejść obojętnie, kiedy u mnie chwilowo pusto, a maluchy w taką pogodę śpią pod gołym niebem?!
Pisać? Nie pisać? Sumienie bierze górę nad zmęczeniem, piszę:
– Dzień dobry, czy ktoś już pomógł tej kociej rodzinie?
Odpowiedź przychodzi momentalnie:
– Niestety, nikt się nie zgłosił. Schronisko odmówiło pomocy.
– W takim razie ja przyjmę kociaki do swojego domu tymczasowego. Czy są oswojone? Uda się panu je złapać?
– Fajnie, bardzo się cieszę. Matka zupełnie dzika. Maluchy nieufne, ale spróbuję złapać. Będziemy w kontakcie.
Przez tydzień pan Arek, który bardzo zaangażował się w pomoc kociej rodzinie, dokładał wszelkich starań, by kotki złapać „po dobroci”. Regularnie przychodziły jeść, przy misce dały się nawet pogłaskać, ale o braniu na ręce nie było mowy. Pan Arek zrobił im na balkonie budkę, by miały, gdzie się schować, ale kociaki bały się z niej korzystać. Czas płynął, robiło się coraz zimniej i trzeba było zmienić „system”. Pozostała klatka-łapka.
Rozwiązanie przyniosło błyskawiczne efekty! Problem polegał jedynie na tym, że maluchy wchodziły do niej pojedynczo (a było ich pięć). A gdy jeden się złapał, pozostałe czmychały w popłochu i przepadały na kilka godzin.
Bardzo dzielny i zaangażowany pan Arek przywoził do mnie po kolei każdego złapanego nieszczęśnika (a w gruncie rzeczy szczęściarza) kursując miedzy swoim mieszkaniem, a moim domem.
Dzięki tej wspólnej, skomplikowanej logistycznie akcji, zdołaliśmy uratować wszystkie kociaki. O takie urocze misie Pandy:
Kocia rodzina potrzebuje pomocy. Maluchy mieszkają pod krzakiem. Może ktoś przygarnie?
Post sprzed kilku dni. Czy aktualny? Znów biję się z myślami – ten sezon był bardzo intensywny. Czuję się zmęczona. No ale jak przejść obojętnie, kiedy u mnie chwilowo pusto, a maluchy w taką pogodę śpią pod gołym niebem?!
Pisać? Nie pisać? Sumienie bierze górę nad zmęczeniem, piszę:
– Dzień dobry, czy ktoś już pomógł tej kociej rodzinie?
Odpowiedź przychodzi momentalnie:
– Niestety, nikt się nie zgłosił. Schronisko odmówiło pomocy.
– W takim razie ja przyjmę kociaki do swojego domu tymczasowego. Czy są oswojone? Uda się panu je złapać?
– Fajnie, bardzo się cieszę. Matka zupełnie dzika. Maluchy nieufne, ale spróbuję złapać. Będziemy w kontakcie.
Przez tydzień pan Arek, który bardzo zaangażował się w pomoc kociej rodzinie, dokładał wszelkich starań, by kotki złapać „po dobroci”. Regularnie przychodziły jeść, przy misce dały się nawet pogłaskać, ale o braniu na ręce nie było mowy. Pan Arek zrobił im na balkonie budkę, by miały, gdzie się schować, ale kociaki bały się z niej korzystać. Czas płynął, robiło się coraz zimniej i trzeba było zmienić „system”. Pozostała klatka-łapka.
Rozwiązanie przyniosło błyskawiczne efekty! Problem polegał jedynie na tym, że maluchy wchodziły do niej pojedynczo (a było ich pięć). A gdy jeden się złapał, pozostałe czmychały w popłochu i przepadały na kilka godzin.
Bardzo dzielny i zaangażowany pan Arek przywoził do mnie po kolei każdego złapanego nieszczęśnika (a w gruncie rzeczy szczęściarza) kursując miedzy swoim mieszkaniem, a moim domem.
Dzięki tej wspólnej, skomplikowanej logistycznie akcji, zdołaliśmy uratować wszystkie kociaki. O takie urocze misie Pandy:
Komentarze
Prześlij komentarz