Batalia o Jagódkę (ciąg dalszy historii kociaków zabrzańskich)

Diagnoza: panleukopenia brzmiała jak wyrok. Dla Skrzacika nie mogliśmy już zrobić nic więcej. Płakaliśmy, ale z tyłu głowy pulsowała myśl – trzeba ratować Jagódkę.

Działać należało natychmiast. W przypadku tej choroby wyścig z czasem to jedyna szansa.

Kicia od razu dostała pakiet „odpornościówek”, immunodol, interferon, lydium i zapobiegawczo prebiotyk ze środkiem przeciwbiegunkowym. Oczywiście zaraz po powrocie do domu z gabinetu weterynaryjnego, w którym pożegnaliśmy Skrzacika, czyli nocą, zabrałam się do dezynfekcji kociarni. Wysprzątałam i wyszorowałam domestosem kuwety, miski. Spaliłam kocyki, poduszeczki.

Dokładnie wymyłam całe pomieszczenie gorącą wodą z domestosem. Na koniec włączyłam na kilka godzin lampę do dezynfekcji.

Na czas odkażania kociarni, Jagódka zamieszkała w pokoju Mariusza.

Weterynarz powiedział, że skoro kicia tak długo przebywała z chorym Skrzacikiem, na pewno stała się nosicielką wirusa. Kolejne dni miały być próbą sił – wirus kontra układ odpornościowy kici.

Zrobiliśmy, co w ludzkiej mocy i zmuszeni byliśmy czekać.

Odliczanie do 10 (dni) było bardzo stresujące. Strach podsycał jeszcze fakt, że Jagódka nagle straciła apetyt i dostała biegunki. Powodem mogła być tęsknota za Skrzacikiem, którego nagle zabrakło albo, niestety, rozwijająca się choroba. Przez głowę przemknęłam mi myśl – to koniec, ale momentalnie się zreflektowałam – nie poddamy się.

Kotka przez tydzień nie chciała jeść. Musiałam na siłę dokarmiać ją convalescentem. Jednak pomimo tego czuła się świetnie i a problemy kuwetowe opanowaliśmy już po pierwszym podaniu leków.

Nie chciałam zapeszać, ale z każdą kolejną godziną, szanse rosły.


Jagódka śle "piątkę" wszystkim, którzy trzymają za nią kciuki i potwierdza, że czuje się dobrze

Cieszyliśmy się przeogromnie. A przyszli właściciele (oba kotki były zarezerwowane jeszcze zanim dopadł je wirus) kibicowali, odwiedzali małą i ani na chwilę nie przestawali trzymać kciuków.

Kicia zachowuje się jak piesek - uwielbia aportować... myszkę-zabawkę. Właśnie czeka, aż jej ją rzucę

I… udało się! Teraz mogę to już powiedzieć śmiało i bez obaw, bo minęło wiele ponad 10 dni – kicia wygrała walkę z chorobą.

Mrucząca na moich kolanach



Aktualnie ma fantastyczny, kochający dom, z którego śle Wam pozdrowienia:




Komentarze