Fifi

Dzień po świętach Bożego Narodzenia. Wracam z pracy, bez pośpiechu. Na drogach wyjątkowo spokojnie, czas urlopowy i tutaj da się zauważyć. Powolny rytm dnia, zaburza, jak zazwyczaj, telefon. Dzwoni Magda, moja przyjaciółka – miłośniczka psów „północniaków”. Z krótkiej rozmowy dowiaduję się, że nasza wspólna znajoma, Ania, znalazła na stacji benzynowej maleńkiego kotka.

– Kiciuś jest bardzo chory – relacjonuje z przejęciem Magda. W ogóle nie otwiera oczu,
ma je tak mocno zaklejone. Co robimy? – pyta na koniec?

– Czym prędzej zabieramy go do lekarza, niech oceni sytuację. A później zamieszka w Gościńcu.

Nie ma chwili do stracenia, więc plan logistyczny powstaje w ciągu 2 minut.

Ania zabiera kotka ze stacji i jedzie w kierunku Magdy. Magda z Amelką wyjeżdżają jej naprzeciw, a po przechwyceniu pacjenta zmierzają w moją stronę. Ja w tym czasie dzwonię do zaprzyjaźnionego gabinetu i informuję o sytuacji.

Za niecałą godzinę mała Fifi, bo jednak okazała się kotką, jest w rękach weterynarza.

Stan ogólny – nie najgorszy. Ale oczy… Najpierw trzeba bardzo dokładnie umyć kici posklejane powieki, a później otworzyć je na siłę… A pod powiekami? Aż żal patrzeć – przekrwiona, opuchnięta, owrzodziała trzecia powieka, zasłaniająca całą rogówkę. Koszmar.

Wszyscy mamy łzy w oczach. Leczenie będzie długie i czy przyniesie pożądany efekt? Maleńkie przerażone biedactwo kuli się, drży i z całych sił zaciska obolałe powieki, by już nikt więcej ich nie dotykał. My w milczeniu spoglądamy na siebie.

Nie, nie poddamy się! Będziemy walczyć, by nasza Fifi wyrosła na piękną zielonooką kocicę. Poinstruowane, co robić, z całym zapasem leków i ogromną nadzieją, że mimo wszystko się uda, wracamy do domu.


Na samym początku Fifi w ogóle nie otwierała oczu. Zaciskała mocno powieki, bo oczka bardzo bolały.






Komentarze